Czy chodzenie na wybory jest obywatelskim obowiązkiem?

Obywatel a państwo, Udział w wyborach

W polskiej debacie publicznej często pada argument, że “chodzenie na wybory” jest obywatelskim obowiązkiem. Ludzie, którzy tak twierdzą kierują się zwykle dwoma motywacjami. Jedna, mająca instrumentalny charakter, jest obecna głównie u polityków i ich stronników, którzy widzą swój interes w zwiększaniu lub zmniejszaniu frekwencji wyborczej i odpowiednio, czasem sprzecznie i zamiennie, raz nawołują do bojkotu aktu wyborczego, innym razem wzywają do sumiennego wypełnienia „obywatelskiego obowiązku”. Drugie podejście jest szczersze i wynika z autentycznej wiary w wartości demokratyczne oraz przekonania, że aktywy udział w procesie wyborczym jest obowiązkiem każdego szanującego się obywatela. Osobiście podzielam w dużej mierze ten drugi punkt widzenia, ale uważam, że jest on w skrajnych wariantach dyskusyjny, a gdy przyjmuje formę sztywnego dogmatu, jest wręcz szkodliwy i niedemokratyczny.

Więc jak to jest z tym obywatelskim obowiązkiem? Poniżej przedstawiam garść własnych refleksji na ten temat.

Prawo ze swej istoty nie jest obowiązkiem

Zacznę od drobnej, ale znamiennej kwestii formalnej. Otóż posiadanie praw z definicji nie jest tożsame z obowiązkiem korzystania z tych praw. Prawo jest odwrotnością obowiązku i zawiera w sobie aspekt dobrowolności jego wykorzystywania. Posiadanie prawa jazdy na samochód w sposób oczywisty nie oznacza obowiązku poruszania się przy pomocy samochodu.

Prawo wybierania własnych przedstawicieli do organów przedstawicielskich państwa, jak i prawo kandydowania samemu w wyborach do tych organów są podstawowymi i konstytucyjnie gwarantowanymi prawami obywatelskimi stanowiącymi fundament demokracji. Trudno jednak z tego wnioskować, że każdy obywatel ma obowiązek zgłaszania własnej kandydatury w wyborach. Analogicznie, nie ma on obowiązku głosowania i wybierania własnych przedstawicieli do organów przedstawicielskich. Dobrowolność i wolność decyzji są tutaj nadrzędne.

Bywają prawa będące równocześnie obowiązkiem, ale musi to być jednoznacznie określone. W Polsce do takich praw należy prawo do nauki z towarzyszącym mu obowiązkiem szkolnym. Są również kraje, jak Belgia, Bułgaria lub Australia, w których uczestnictwo w wyborach uczyniono prawnym obowiązkiem. Jednak ogromna większość krajów demokratycznych nie stosuje takich dziwacznych rozwiązań i pozostawia obywatelowi pełną swobodę dysponowania jego obywatelskimi prawami.

Cnoty obywatelskie a obywatelskie obowiązki

Cnotami obywatelskimi możemy określić zespół przymiotów integrujących człowieka z jego otoczeniem społeczno-politycznym, przy czym przyjmuje się, że są one podporządkowane jednej wartości nadrzędnej, jaką jest nakaz dbałości o dobro wspólne. Jedną z cnót obywatelskich jest przejawianie aktywności w życiu społeczno-politycznym wyrażającym się między innymi poprzez:

  • Zainteresowanie sceną polityczną, ideami, programami i partiami politycznymi
  • Publiczne formułowanie własnych stanowisk, poglądów i interesów
  • Udział w sporach, dyskusjach, manifestacjach i akcjach społecznych
  • Organizowanie się w partiach politycznych i zrzeszeniach obywatelskich
  • Obejmowanie stanowisk publicznych i podejmowanie odpowiedzialności w realizacji zadań publicznych
  • Wyłanianie kandydatów na przedstawicieli w organach przedstawicielskich
  • Udział w wyborze przedstawicieli do organów przedstawicielskich

Nie ulega wątpliwości, że im większy jest poziom aktywności społecznej i im więcej obywateli jest zaangażowanych w życie publiczne, tym demokracja i społeczeństwo obywatelskie są dojrzalsze i sprawniejsze.

Wybór własnych przedstawicieli do organów przedstawicielskich jest tylko jednym z wielu uzewnętrznień aktywności obywatelskiej. Można nawet przyjąć, że jest tym najbardziej elementarnym. Trzeba jednak podkreślić, że jest to akt finalny, który musi wypływać z innych przejawów obywatelskiej aktywności, co najmniej z takich, jak zainteresowanie życiem publicznym, orientowanie się w sprawach publicznych oraz podejmowanie w sposób wolny i świadomy samodzielnych decyzji politycznych.

Zrozumienie finalnego charakteru aktu wyborczego ma znaczenie podstawowe, Akt wyborczy a sens tylko wtedy, gdy jest pochodną aktywnej partycypacji obywateli w demokratycznych procesach decyzyjnych. Niektórzy popełniają w tym miejscu błąd, popadając w swego rodzaju ortodoksję „świętego obywatelskiego obowiązku”. Redukują oni akt głosowania w wyborach do rytualnej i symbolicznej czynności w oderwaniu od szerszego kontekstu partycypacji obywateli w procesach demokratycznych, tak jakby akt ten miał być sam w sobie „ukłonem” wobec demokracji oraz udowodnieniem przez obywatela swojej „obywatelskiej dojrzałości”.

Tymczasem, gdy debata publiczna jest niemal całkowicie wyjałowiona z racjonalnych dyskusji o procedurach i instytucjach demokratycznych, wyborcom nie przedstawia się rzetelnej oferty idei i programów politycznych, a sam system polityczny nie daje obywatelom możliwości realnej partycypacji w procesach demokratycznych, na przykład poprzez możliwość swobodnego zgłaszania własnych kandydatów na posłów w wyborach, to taki system nie jest w istocie systemem demokratycznym, a sam akt głosowania traci sens. Staje się on jedynie pustym gestem nadającym zdegenerowanemu systemowi demokracji nienależną mu legitymizację.

Redukowanie demokracji do rytualnego gestu ‘chodzenia na wybory i wrzucania jakiś tam kartki do urny wyborczej’ wraz z nakłanianiem do tego przy pomocy presji, połajanek lub moralnego szantażu jest kpiną z demokracji. Jest to w praktyce działanie szkodzące idei demokracji i rozwojowi cnót obywatelskich.

Cnoty obywatelskie należy pielęgnować i propagować, ale tylko poprzez otwieranie możliwości rzetelnej debaty publicznej o demokracji i państwie, o ideach, koncepcjach i programach politycznych, poprzez doskonalenie mechanizmów i instytucji demokratycznych, poprzez odblokowywanie barier rzeczywistej partycypacji obywateli w życiu publicznym oraz stwarzanie obywatelom sprzyjających warunków dla podejmowania wolnych i świadomych decyzji politycznych.

Zatem nie do zaakceptowania są slogany zachęcające do uczestnictwa w wyborach w stylu:

  • „Prawdziwy obywatel, Polak i katolik ma obowiązek chodzić na wybory”,
  • „Idź na wybory, mimo wszystko, by ratować demokrację i Ojczyznę przed zgubą”,
  • „Nie chodzisz na wybory, więc milcz, bo się nie liczysz. Tracisz w ten sposób prawo do krytyki”,
  • „Wybieraj cokolwiek, wybieraj choćby mniejsze zło, ale wybieraj, bo to jest twój obowiązek”

Takie argumenty są nieuprawnione. Są one bezmyślnym moralnym szantażem, a przede wszystkim są kpiną z cnót obywatelskich i z demokracji.

Wniosek

Podsumowując, uważam, że odpowiedź na pytanie „Czy chodzenie na wybory jest obywatelskim obowiązkiem” brzmi: Nie. Nie jest.

Udział w wyborach jest podstawowym prawem obywatelskim, z którego każdy obywatel powinien korzystać wedle własnego uznania, to znaczy wtedy, gdy ma taką potrzebę oraz gdy widzi w akcie głosowania rzeczywisty sens dla siebie oraz dla wspólnoty, w której funkcjonuje.

Kontrowersje

W związku z odmową uczestnictwa w fasadowych procedurach wyborczych podnoszone są kontrowersje, z których najistotniejsze tutaj w skrócie omówię stosując formę auto-polemiki. Do tych najistotniejszych kwestii należą w mojej ocenie:

  • Kwestia pragmatyki i obywatelskiej odpowiedzialności
  • Kwestia ryzyka wygasania nieużywanych praw oraz
  • Rola obrzędowości i rytualizmu w demokracji

Kwestia pragmatyki i obywatelskiej odpowiedzialności

Zarówno udział w wyborach, jak i powstrzymanie się od udziału w wyborach ma – chcemy tego lub nie – realne konsekwencje i wpływ na rzeczywistość. Czy w imię odpowiedzialności za kraj, społeczeństwo i państwo nie jest naszym obowiązkiem branie udziału w kształtowaniu tej rzeczywistości, również poprzez udział w wyborach, nawet wtedy, gdy mamy poważne zastrzeżenia do formy wyborów lub też jesteśmy zmuszeni do podejmowania złych wyborów w oparciu o zasadę „mniejszego zła”? Czy ważąc skonfliktowane wartości nie powinniśmy pozostawiać na boku własne ideały, zastrzeżenia i wątpliwości na rzecz podejmowania pragmatycznych decyzji w ramach realiów zastanych i otaczającej nas, nie zawsze przecież doskonałej rzeczywistości?


Bywają oczywiście sytuacje szczególne, w których nie zważając na kwestie formalne należy w imię odpowiedzialności podejmować działania szczególne. Doskonałym przykładem takiej sytuacji były wybory w 1989 roku, które miały niewiele wspólnego z rzeczywistą demokracją. Były to wybory kontraktowe, tylko w części demokratyczne. Pozwolono sobie nawet na rzecz niesłychaną w państwie prawa, czyli na zmianę ordynacji wyborczej między dwoma turami wyborów tak, aby wyprostowywać nieprzewidziane wcześniej komplikacje i ratować jedną ze stron historycznego konfliktu przed całkowitą kompromitacją. Mimo tych wszystkich okoliczności była to właśnie taka szczególna sytuacja, w której należało wziąć udział w „plebiscycie” i skwitować 40 lat komunizmu wyrażając własne zdanie oraz swoje sympatie i antypatie. Jednoznaczny, druzgocący dla jednej ze stron wynik tych wyborów miał moim zdaniem znaczenie nie tylko symboliczne. Rozmiar zwycięstwa strony społecznej wywarł ogromnie pozytywny wpływ na dalszy rozwój sytuacji w kraju.

Była to jednak sytuacja absolutnie wyjątkowa, moment historycznego przełomu. W warunkach normalnych, a o takich możemy mówić dzisiaj, mamy prawo, a nawet powinność stawiania większych wymagań zarówno w kwestiach proceduralnych, jak i w kwestiach programowych i personalnych. Natomiast ciągłe odwoływanie się do argumentu odpowiedzialności za kraj i otaczającą nas rzeczywistość, zwłaszcza w połączeniu z konsekwentnym dławieniem wszelkich prób dyskusji na temat funkcjonowania polskiej demokracji, trzeba uznać za nadużycie, manipulację i niedopuszczalny szantaż moralny.

Dlatego, uznając trafność powyższego argumentu w sytuacjach nadzwyczajnych, uważam, że jest on nieadekwatny i nie do przyjęcia w warunkach zwyczajnych. Oczywiście sprawą indywidualną jest kwestia oceny, kiedy mamy do czynienia z sytuacją nadzwyczajna, a kiedy ze zwyczajną. Zatem musi być to pozostawione w gestii indywidualnych decyzji i wolnego wyboru każdego obywatela.

Kwestia wygasania nieużywanych praw

Przypominając przykład „prawa jazdy”, którego posiadanie rzeczywiście nie oznacza obowiązku jazdy samochodom, można zadać sobie pytanie następujące: Czy jeśli ktoś, powiedzmy przez okres kilku dekad, nie korzysta z posiadanego prawa jazdy – pomińmy tutaj aspekt formalny w prawie drogowym, w lotnictwie taka sytuacja prowadziłaby do automatycznego utracenia uprawnień lotniczych – to czy ma on jeszcze faktyczną umiejętność korzystania z prawa do jazdy samochodem i czy w sensie moralnym posiada nadal prawo do wyjeżdżania samochodem na ulice miasta?

Wydaje się, że prawa mają tę dyskretną właściwość, że jeśli się z nich trwale nie korzysta, to po pewnym czasie i w pewnym sensie tracą one swoją wartość i rację bytu. Gdy są nieużywane, nie są w praktyce konsumowane, to więdną, wygasają, się deprecjonują. Mogą być one w zasadzie bez straty dla kogokolwiek zlikwidowane. Czy ten aspekt, to znaczy ryzyko wygasania, a może nawet mimowolnego prowokowania likwidacji niewykorzystywanych obywatelskich praw nie powinien być uwzględniony, zwłaszcza przez zadeklarowanych demokratów?


Podzielam pogląd, że prawa nieużywane ulegają stopniowej deprecjacji. Dlatego poważnym błędem byłoby wycofywanie się z uczestnictwa procedur wyborczych w sposób milczący, w sposób sprawiający wrażenie rezygnacji z aktywności w życiu publicznym i całkowitego porzucenia aspiracji obywatelskich. Rezygnacji z udziału w akcie wyborczym w ramach protestu obywatelskiego powinno zawsze towarzyszyć jasne uzasadnienie motywów takiego kroku precyzyjne artykułowanie swoich postulatów i roszczeń oraz deklaracja chęci powrotu do uczestnictwa w procesach wyborczych w zmienionych warunkach systemowych. Akt rezygnacji nie powinien być wyrazem „obrażania się na rzeczywistość”, lecz instrumentem w działaniach zmierzających do zmiany tej rzeczywistości. Uwypuklanie tej intencji wcale nie jest łatwe, ale jest konieczne i powinno być możliwie starannie uskuteczniane.

Dodam też, że tak jak błędem jest milcząca rezygnacją ze współudziału w kwestionowanych procedurach wyborczych, tak jeszcze cięższym błędem byłoby milczące i bezwolne współuczestnictwo w fikcyjnym i nieakceptowalnym przez siebie akcie wyborczym.

Obrona obrzędowości i rytualizmu w demokracji

Postulat nie redukowania udziału w wyborach do obrzędowości i rytualizmu jest generalnie słuszny, ale nie byłoby również rzeczą właściwą całkowite oczyszczanie demokracji z warstwy obrzędowości i rytualizmu. Elementy te mają praktyczne znaczenie i są obecne nie tylko w sferze praktyk religijnych, lecz również w wielu innych obszarach życia społecznego takich na przykład jak oświata, wojsko, sport, obyczaje tradycyjnych i elitarnych grup zawodowych, organizacje obywatelskie i tym podobne. Nie ma żadnego powodu by wypleniać te elementy całkowicie ze sfery polityki i z procesów demokratycznych. Demokracja, tak jak i inne obszary kultury społecznej, potrzebuje także wymiaru symbolicznego z własnymi obrzędami i rytuałami, po to by się zakorzeniać i utrwalać.

Czy „chodzenie na wybory” bez względu na okoliczności nie spełnia roli takiego formacyjnego rytuału?

Nie każdy jest w stanie ogarnąć logikę systemów wyborczych oraz treści prezentowanych programów. Nie każdy orientuje się w procesach społecznych i państwotwórczych kryjących się za wyborami. Nie każdy obywatel jest w stanie na podstawie dostępnej wiedzy podejmować dojrzałe decyzje polityczne. Lecz czy demokrację stać na utratę tych ludzi? Czy demokracja nie powinna ich do siebie wiązać choćby przy pomocy odprawiania cyklicznych rytuałów?. Jeśli ludzie przyjmą obrzędowość i rytualizm zachowań demokratycznych oraz przekażą je swoim potomkom w formie utrwalonych zwyczajów i tradycji, to być może następne pokolenia zrobią z nich lepszy użytek mając więcej doświadczeń i wiedzy, aby podejmować bardziej świadome i kwalifikowane decyzje polityczne? Wiec niech już dzisiaj każdemu obywatelowi wchodzi w krew, czy to w formie obrządku, czy to w formie „świętego obywatelskiego obowiązku”, że bez względu na okoliczności musi od czasu do czasu złożyć akt demokratycznego „wyznania wiary” maszerując posłusznie do wyborów. Niech już lepiej przeżywa demokrację obrzędowo, niż miałby się od niej całkowicie odwrócić. Bo jak się zbyt mocno od demokracji oddali, to nie wiadomo gdzie trafi i jakie licho go do siebie przygarnie.


Powyższa argumentacja jest urocza, ale nie do przyjęcia. Znaczenia symboliczno-formacyjnych elementów dla demokracji oczywiście nie kwestionuję, ale zasadniczy problem tkwi właśnie w tym, że w Polsce usiłuje się zastąpić rzeczywistą demokrację i rzeczywisty udział w niej obywateli jedynie pustymi rytuałami utrwalając przy tym patologie systemu oraz hamując rozwój społeczeństwa obywatelskiego. Zgadzam się na obrzędowość i rytualizm w demokracji, ale tylko dla uroczystej oprawy, dla uzupełnienia systemu demokracji warstwą symboliczno-formacyjną. Ale nigdy w zastępstwie treści i istoty demokracji, jako środka mataczenia i utrwalania patologicznego oraz fasadowego charakteru systemu polskiej demokracji.

Poza tym społeczeństwo polskie nie jest dotknięte plagą analfabetyzmu lub niedorozwoju cywilizacyjnego. Wręcz przeciwnie. Jest to społeczeństwo dobrze wykształcone, potencjalnie otwarte, w pełni gotowe do pełnego uczestnictwa w normalnej, pełnokrwistej demokracji. To instytucje państwa są niedemokratyczne, niedojrzałe i obciążone wadami systemu postkomunistycznego. Instytucjami państwa zawładnęły społecznie wyalienowane i zdegenerowane sitwy nomenklaturowe, które okradły polskich obywateli z ich podstawowych praw obywatelskich oraz zablokowały im możliwość realnego wpływania metodami demokratycznymi na kształt i politykę ich własnego państwa. System w Polsce wymaga pilnie odblokowania oraz otwarcia na obywateli, a to otwarcie może nastąpić tylko poprzez wprowadzenie rzeczywistej demokracji, jednoznaczne zakwestionowanie fasadowych procedur wyborczych oraz złamanie faktycznego monopolu kartelu nomenklaturowych sitw na ustalanie składu polskiego Sejmu

Dodaj komentarz